Kilka tygodni temu z ramienia mojej Fundacji OnkoCafe występowałam w Budapeszcie na pierwszej konferencji kobiet w kickboxingu. Mówiłam rzecz jasna o profilaktyce raka piersi ;-). Jestem bardzo dumna z tego, co robię w ramach Fundacji, ale nie o tym ten post. Wystąpienie miałam w piątek, a sobotę miałam dla siebie. Całą calutką. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu miałam być zupełnie sama przez cały dzień i bardzo się na to cieszyłam (każdy czasem potrzebuje pobyć sam!). Spędziłam ten czas aktywnie, wędrując po mieście przez 10 (!) godzin, trochę po już znanych mi ścieżkach, a trochę odkrywając nowe miejsca. Przez cały dzień podejmowałam różne decyzje, gdzie wypić kawę, gdzie i co zjeść, czy zdrowo, czy niezdrowo ;-) itp. Jedne decyzje były lepsze, inne gorsze, jak to w życiu. Ale pomyślałam o tym dopiero na koniec dnia, kiedy w przypadkowo znalezionym przeuroczym miejscu delektowałam się lampką wina. Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz od dłuższego czasu nie wyrzucam sobie tych gorszych decyzji. Pomyślałam o tym z radością, bo kiedyś, pewnie nawet całkiem niedawno, po podjęciu nienajlepszej decyzji, zmarnowałabym sporo czasu, jeśli nie resztę dnia na wyrzucanie sobie efektu dokonanego przeze mnie wyboru i rozpamiętywanie związanego z tym doświadczenia. Poczułam się dumna. Dumna z tego, że cały dzień przemierzałam Budapeszt z otwartą głową i otwartymi oczami w oczekiwaniu na to, co mogło mi się przydarzyć.
W praktycznie każdym wystąpieniu nt. mojego doświadczenia z rakiem (także i w tym w Budapeszcie) mówię o tym, jak trudno mi było wybaczyć sobie to, że „przeoczyłam” mojego guza i go sobie „wyhodowałam” do 1,5 cm. I myślę, że to nie tylko moje doświadczenie. Często spotykam ludzi, którzy nawet po kilkunastu i kilkudziesięciu latach rozpamiętują przeoczenia i decyzje podjęte w przeszłości. Rzecz jasna te, które uważają za złe. Analizują, jak dalece inne, z całą pewnością lepsze byłoby ich życie, gdyby wtedy dokonali innego wyboru, gdyby zrobili coś innego, gdyby szybciej coś zauważyli. I nie ma tu znaczenia fakt, czy czują się szczęśliwi w tym życiu, które przyszło im żyć, tamto „inne”, już nieosiągalne życie na pewno byłoby lepsze. „The grass is always greener”, jak to mówią, trawa zieleńsza tam, gdzie nas nie ma. Zastanawia mnie skąd ta tendencja to oglądania się za siebie. Przecież ostatecznie tego, co się już wydarzyło nie da się zmienić, lepiej wziąć z tego naukę i spojrzeć w przyszłość, żeby tego błędu więcej nie popełnić. Być może jest to kwestia braku odpowiedzialności osobistej? Według Jespera Juula „Odpowiedzialność osobista to odpowiedzialność, jaką bierzemy za siebie – za swoje zdrowie i rozwój fizyczny, psychiczny, umysłowy i duchowy”. Juul twierdzi, że choć „ma ona ogromną moc”, niewielu z nas potrafi ją na siebie brać, a jest konieczna, żeby „walczyć z przeciwnościami losu”. Jeśli prawdą jest to, co mówi Juul, być może to oglądanie się za siebie jest jakiegoś rodzaju ucieczką przed wzięciem odpowiedzialności za swoje życie we własne ręce? Juul twierdzi, że nikt nas tego nie nauczył, a skoro tak, nie wiemy zupełnie jak się do tego zabrać, więc ten diabeł przyszłości wydaje nam się rzeczywiście taki straszny, jak go malują. Lepiej popatrzeć do tyłu, ten obrazek przynajmniej już znamy. Chciałabym wierzyć w to, że mój dzień w Budapeszcie będzie początkiem. Początkiem większego szacunku do mojego życia i czasu. Ale wiem, że zmiany są procesem. I czasem nadal zdarza mi się rozpamiętywać jakąś złą decyzję, jakieś niedopatrzenie, błąd. Ale wierzę, że jestem na dobrej drodze do tego, żeby wziąć sprawy przyszłości w swoje ręce. Krok po kroku podejmuję odpowiedzialność za siebie i patrzę do przodu, najczęściej śmiało, choć czasem też z lękiem. Ale patrzę z otwartymi oczami i głową. I Wam wszystkim też tego życzę.
0 Komentarze
Twój komentarz zostanie opublikowany po jego zatwierdzeniu.
Odpowiedz |
O mnieAlicja Sekret. Coachini. Świeże odkrycie - dog person. ARCHIWUM
Czerwiec 2018
Kategorie |