Zadzwoniła dziś do mnie klientka, z którą pracowałam niedawno nad jej wystąpieniem na ważnym wydarzeniu firmowym. Zadzwoniła, żeby życzyć mi wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, ale przede wszystkim, żeby mi podziękować. Bo coś w niej "kliknęło". Bo znalazła swój sposób na wystąpienia publiczne i pierwszy raz, podczas tego właśnie wystąpienia poczuła pewność siebie. I nie jest to osoba niedoświadczona w tym względzie, ani też nie pracowałyśmy razem pierwszy raz. Co więc spowodowało, że tym razem było inaczej? Co zadziałało? W zasadzie nigdy nie uzyskam stuprocentowo pewnej odpowiedzi na to pytanie, bo tę zna tylko klientka 😊. Coaching works in mysterious ways :-D. Mam jednak pewną teorię. Sporo czytam na temat speech coachingu. I tak jak w przypadku zwykłego coachingu ciągle natykam się na stwierdzenia typu „10 porad jak porwać Twoją publiczność”, „Bądź jak Steve Jobs! Pokażemy Ci jak!”, „Klucz do mowy ciała” itp. („cytaty” to moja wolna interpretacja tego, co znajduję w sieci, ale przyznacie, że brzmią całkiem prawdopodobnie 😉). Niedawno jednak natknęłam się na tekst o zupełnie innym charakterze. Tekst, w którym ktoś pisał o tym, że najważniejsze, aby w gąszczu porad na temat gestykulacji, mowy ciała, efektywnej struktury potrafić nie zagubić swojego charakteru. Wydało mi się to tak proste, że aż rewolucyjne. Wiecie, jak to jest, to co najprostsze jest często najtrudniejsze. Frederic Laloux, twórca konceptu turkusowego zarządzania w swoim wystąpieniu „The evolution of organizations: towards the teal organization” mówi o tym, że to, co pokazujemy w pracy to tylko niewielka część naszej osobowości. Dlaczego tak jest? Bo od dziecka obserwujemy pewne wzorce zachowań. Dzięki wielu z nich uczymy się społecznych zachowań, uczymy się, jak współistnieć w społeczeństwie. I jestem zdania, że jest to bardzo cenny element naszej socjalizacji. Jednak jeśli wskutek różnych czynników zbyt daleko posuniemy się w naśladownictwie wzorców, istnieje spore ryzyko, że się w tym zatracimy i w efekcie zagubimy naszą tożsamość. Lub przynajmniej schowamy ją gdzieś głęboko w przekonaniu, że nie jest wystarczająco dobra. Pamiętacie Andrzeja Leppera? Jak to się stało, że udało mu się zaistnieć w świadomości publicznej, a w efekcie w polityce? Pan Lepper osiągnął to dzięki swojej charyzmie i autentyczności. I nie jest ważne, czy ja się wówczas zgadzałam z jego ideałami. Był autentyczny i to przekonało do niego ludzi. Co się jednak stało z nim później? Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że stał się pośmiewiskiem. Zarówno dla swoich przeciwników, dla których śmieszna była „wieżyczka” z dłoni, w którą go wtłoczono (pozwólcie, że zastosuję „wieżyczkę” jako symbol) jak i osób, które wcześniej go popierały. Dla tych pierwszych był sztucznie śmieszny, dla tych drugich stracił swoją autentyczność. Bo próbował bezrefleksyjnie naśladować wzorce, które ktoś mu narzucił. On zresztą też chyba nie lubił tej wersji samego siebie. Dla mnie Andrzej Lepper jest symbolem postaci tragicznej. Ale jest takich osób znacznie więcej, choć niekoniecznie stoją na świeczniku. Frederic Laloux mówi o czymś, co wszystkim nam wydaje się oczywiste. Że w pracy jesteśmy kimś innym niż w domu, że nakładamy maskę profesjonalizmu i ukrywamy pewne aspekty naszej natury, np. te, które uznajemy za niepożądane, te uznawane za bardziej “kobiece”, np. emocje. Że w pracy pokazujemy tylko część naszej osobowości. A w efekcie nie czujemy się zbyt dobrze w naszej skórze. Mówiąc wprost, niezbyt siebie lubimy. Dlaczego wkraczamy na drogę, na końcu której nie potrafimy już się rozpoznać? Alain de Botton, brytyjski filozof, twierdzi, że żyjemy otoczeni przez snobów. Mianem snobów określa osoby, które budują obraz tego, kim jesteśmy na podstawie jedynie niewielkiej części naszej osobowości, którą im pokazujemy. Wiedząc to, nasi rodzice dla naszego dobra „naprowadzają” nas na „właściwą” ścieżkę. Jak to robi ojciec w uroczym filmie krótkometrażowym „Alike”. W którymś momencie gubimy większość tego, co czyniło nas wyjątkowymi, żeby w miejscu pracy pokazywać jedynie 1/16 naszej osobowości, jak w przybliżeniu obliczył Frederic Laloux.
Jaki to wszystko ma związek z moją klientką i sukcesem w wystąpieniach publicznych? Jeśli w pracy pokazujemy tylko 1/16 tego, kim jesteśmy, najczęściej ze strachu przed tym, jak będą nas oceniać „snoby” – przy czym nie wolno nam zapominać, że sami często jesteśmy dokładnie takimi samymi snobami – oznacza to, że pokazujemy tylko 1/16 naszej pasji, kreatywności, energii, talentu i innych zasobów. Trochę dlatego, że w efekcie ukrywania tego, co naszym zdaniem niepożądane, zapominamy o nich. Próbując „dojść do czegoś w życiu” zapominamy, że mody się zmieniają i to, co ważne teraz za 20 lat przestanie mieć znaczenie. Przystosowując się do wymogów współczesności, ignorujemy fakt, że ludzkość rozwijała się często właśnie dzięki tym niepokornym, tym, którzy nie chcieli się wpasować w wymogi. I nie mówię w tym miejscu, że wszyscy mamy być niepokorni i mamy się bezrefleksyjnie buntować przeciwko wszystkiemu. Ale nie dajmy się zwariować. Nigdy nie dorośniemy do wzorców, bo nie mamy szansy stać się kimś innym niż jesteśmy. Ale nie oznacza to, że nie możemy się zmienić i stać się lepszą wersją samych siebie. Tylko żeby móc to zrobić musimy uwierzyć, że jesteśmy wartością tacy, jacy jesteśmy, że nie musimy stawać się kimś innym. Stać się lepszą wersją siebie, krok po kroku versus stać się kimś innym. Jest między tymi dwoma podejściami subtelna różnica i bardzo cienka linia. Zwłaszcza jeśli nikt nam tego nie wyjaśniał, a zamiast tego od dziecka słyszymy, popatrz na tę dziewczynkę lub tego chłopca, jaki grzeczny. My też chcemy stać się tacy grzeczni. Dlaczego? Aby zyskać akceptację osoby, którą kochamy. A później, aby uniknąć oceny ze strony „snoba”. Tak też jest w prezentacjach. Pokazują nam tego świetnego mówcę i tamtą świetną mówczynię. Mówią "Bądź jak Steve Jobs!". Mało tego, sama tak mówiłam i pisałam w swojej ofercie jeszcze kilka lat temu. Tylko to nie o to chodzi, żeby być jak Steve Jobs. Bo Stevem nie mamy szansy się stać – bynajmniej nie dlatego, że nie mamy zasobów! Ale za to możemy być lepszą wersją siebie jako mówcy. Jeśli uda nam się znaleźć własny sposób na wystąpienia publiczne. Ale to możemy osiągnąć, jeśli uwierzymy, że nie musimy być prymusami. Że nie musimy „dorastać” do bycia idealnym mówcą takim jak ktoś, kogo akurat uznaje się za wzór. Żeby to osiągnąć musimy uwierzyć we własną wartość. W to, że w ogóle ją mamy. Tacy, jacy jesteśmy.
0 Komentarze
Twój komentarz zostanie opublikowany po jego zatwierdzeniu.
Odpowiedz |
O mnieAlicja Sekret. Coachini. Świeże odkrycie - dog person. ARCHIWUM
Czerwiec 2018
Kategorie |